I Powiatowy Rajd Rowerowo-Kajakowy „Pamiętamy śladami historii” zorganizowany został przez Gminne Centrum Kultury i Sportu w Piszczacu ze środków Powiatu Bialskiego.
Wolny weekend można spędzić na wiele sposobów, w sezonie wiosenno-letnim nie brakuje gotowych propozycji ofert, zarówno dla tych lubiących bierny jak i aktywny wypoczynek. Jednak, czy dysponując zaledwie dwoma dniami wolnymi, dobrą pogodą, można było skorzystać z oferty Gminnego Centrum Kultury i Sportu w Piszczacu, a mianowicie 2-dniowej imprezy pt. I Powiatowy Rajd Rowerowo-Kajakowy „Pamiętamy śladami historii”.
Warunek był jeden, a właściwie dwa – lubić aktywny wypoczynek i zapisać się wcześniej na udział w rajdzie. Wydarzenie było niezłą gratką dla miłośników spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu w ruchu jak i miłośników turystyki i krajoznawstwa.
Co ma wspólnego rower z kajakiem, gdzie tu sens, gdzie logika? – ktoś zapyta. Na pewno wspólne jest to, że rower i kajak napędza się siłą własnych mięśni i że te dwa środki lokomocji pozwalają dotrzeć do takich miejsc, gdzie, czym innym dotrzeć w nie byłoby trudno lub całkiem niemożliwe. Co dostajemy w wyniku takiego połączenia? Niezwykłą dawkę wrażeń, niesamowitą przygodę krajoznawczą, małą dawkę adrenaliny i wyzwania oraz moc doświadczeń wszystkimi zmysłami. Kajak z rowerem świetnie się także uzupełnia, jeśli chodzi o rozwój naszej tężyzny. Angażuje zupełnie inne partie naszych mięśni, a więc dla osób ceniących sobie kompleksowy trening – to również świetny pomysł na realizację takiego celu. Jeżeli połączymy te dwa środki lokomocji ciekawą trasą, mnóstwem atrakcji po drodze i zepniemy dobrze organizacyjną klamrą, dostajemy imprezę, jaką pamięta się sądzę długo, bo tak będzie w moim, ale i myślę wszystkich uczestników rajdu.
W I Powiatowym Rajdzie Rowerowo-Kajkowym „Pamiętamy Szlakiem Historii” wzięło udział ponad 30 osób z obszaru powiatu bialskiego. Grupę zasili m.in. rowerzyści z Bialskiego Klubu Rowerowego z Białej Podlaskiej. Były również osoby z Piszczaca, Wisznic, Rosszosza.
Start rajdu odbył się w Ortelu Królewskim przy perełce architektonicznej w regionie, dawnej drewnianej cerkiewce unickiej datowanej na 1706 rok. Tam uczestnicy rajdu poznali plan i zasady rajdu, mieli również okazję zapoznać się ze sobą oraz pobrać „pakiet startowy” przygotowany przez Dyrektora GCKiS w Piszczacu Łukasza Wędę, który pełnił tego dnia funkcję pilota i przewodnika oraz kierownika rajdu. Piękne słońce, przyjemna temperatura – wymarzona pogoda do krajoznawczego kręcenia pedałami.
Pierwszy postój był całkiem blisko od startu w oddalonych o kilka kilometrów Kościeniewiczach, gdzie uczestnicy zobaczyli dawną drewnianą cerkiew unicką, podobną do tej z Ortela oraz tajemniczy kopiec/kurhan, przy którym wysłuchaliśmy podania/legendy związane z jego powstaniem.
Po około 7 km miał miejsce postój w Dąbrowicy Małej przy remizie strażackiej, gdzie znajduje się tablica upamiętniająca miejscowego artystę-malarza Bazylego Albiczuka. Samouk reprezentował tzw. sztukę ludową. Nazywany jest często „Podlaskim Nikiforem”, jako również przykład artysty „naiwnego”, wpisującego się swoją twórczością w nurt „prymitywizmu”. Jednak trudno się z tym zgodzić, jego obrazy były dziełem świadomym, miały swój wymyślony przekaz. Malarz ponadto umiał również korzystać z warsztatu malarskiego, więc trudno nazwać to sztuką „naiwną”. Nie skończył żadnej szkoły artystycznej, ukończył jedynie 4 klasy szkoły powszechnej, choć uzdolniony i z dobrymi wynikami w nauce, rodzice nie posłali go jednak do szkół dalej, został na gospodarstwie, aby pomagać. Jednak całe życie tworzył, malował, pisał. Jego zainteresowania sięgały również daleko. Oprócz malowania, rzeźbienia, gry na skrzypcach, interesował się również archeologią, astronomią, botaniką. Prowadził dziennik, gdzie zapisywał swoje wrażenia, ze spotkań z ludźmi, spostrzeżenia na temat natury, rozważania religijne. Co ciekawe pisał również wiersze w języku ukraińskim, bardzo intymne, część z nich opublikowana została już po śmierci. Najbardziej znanym cyklem jego obrazów były „ogrody”, dzięki którym zyskał największy rozgłos. Rokrocznie, pod koniec lipca w Dąbrowicy Małej organizowany jest tzw. „Wasylówka”, impreza poświęcona pamięci artysty.
Po wysłuchaniu krótkiej prelekcji o malarzu, kolumna ruszyła w dalszą drogę. Wszystkie odwiedzane miejsca na trasie dla wielu uczestników było nowością, spora grupa osób, była zachwycona i wręcz zdziwiona, że na Południowym Podlasiu jest tyle ciekawych atrakcji. Mimo niemałej liczbowo grupy, mieliśmy dobre tempo jazdy i widać było, że chyba każdemu jazda sprawiała frajdę, bo czy niema nic piękniejszego niż nieśpieszne przemieszczanie się wśród przepięknej podlaskiej przyrody pełnej koloru i zapachów, obrazków mijanych wsi i miasteczek, urokliwego wschodniego klimatu? Obserwując nie dało się nie zauważyć na twarzach towarzyszy rowerowej włóczęgi, uśmiechu i zadowolenia.
Kolejne 6 km i już byliśmy w Piszczacu przy Urzędzie Gminy, gdzie wszyscy uczestnicy dostali lekki posiłek „na Małysza” – bułeczka plus banan oraz wodę do uzupełnienia bidonów.
Po krótkim odpoczynku, na cel obraliśmy tym razem osadę Lebiedziew – Zastawek. Dotarliśmy tam po przejechaniu ok. 20 km. Tu czekało nas zwiedzanie unikalnego w skali kraju cmentarza tatarskiego (mizaru).
Jest to jeden z dwóch cmentarzy tatarskich na Południowym Podlasiu (drugi znajduje się w Studziance koło Łomaz) jest nieczynny od I wojny światowej.
Po wysłuchaniu ciekawej opowieści Łukasza Wędy – naszego opiekuna, specjalisty od kultury tatarskiej, nie obyło bez pytań o miejsce oraz historię związaną z miejscowymi tatarami. Obecność na tym niezwykłym cmentarzu wzbudza pewien niezwykłe doznania, kiedy wydaje się przez moment, że przenieśliśmy się w inny świat, inną obcą nam kulturę. Jest to kolejne świadectwo wielokulturowości naszych ziem i bogactwo dorobku naszych przodków, tworzące unikatowe dziedzictwo na wielu płaszczyznach, nie tylko kulturowym.
Zrobiło się już popołudnie, czas leciał niezmiernie szybko, żwawym tempem ruszyliśmy na południe, zbliżając się do doliny Bugu, co raz. Nadbużańskie walory krajobrazowe – tego dnia z wysokości siodełka roweru, nigdy się nie nudzą i zawsze dostarczają wyjątkowych wrażeń.
Ostatnim przystankiem na sobotniej trasie rowerowej była miejscowość Kostomłoty, gdzie znajduje się kolejna unikatowa atrakcja turystyczna, tym razem w skali światowej, jedyna na świecie katolicka parafia neounicka obrządku bizantyjsko-słowiańskiego. Tu znajduje się Cerkiew św. Nikity z XVII w., którą mogliśmy zwiedzić, a także dowiedzieć się o samym obrządku jak i historii unitów, miejscowej parafii oraz samej świątyni.
Po dłuższym postoju w Kostomłotach, gdzie prócz zwiedzania można było się lekko posilić i odpocząć ruszyliśmy w ostatni 7 kilometrowy odcinek trasy. Kodeń powitał nas pięknym popołudniowym słońcem i świadomością, że to już koniec jazdy na dziś. Niektórzy się cieszyli, co zrozumiałe, nie każdy często pokonuje taki dystans rowerem. W Kodniu po zakwaterowaniu w Domu Pielgrzyma i zostawieniu bezpiecznie rowerów zjedliśmy porządny obiad i mieliśmy już czas wolny do naszej dyspozycji. Kodeń ma wiele atrakcji, więc po krótkim odpoczynku i rozpakowaniu bagażu większość osób udało się na wycieczkę do Sanktuarium Matki Boskiej Kodeńskiej, zwiedzając bazylikę z cudownym obrazem oraz zespół zamkowo-parkowy, z piękną gotycką (jedyną w regionie) prawosławną cerkiew zamkową pw. Św Ducha, pięknym ogrodem, zespołem stacji drogi krzyżowej i innymi atrakcjami. Niewątpliwie wieczorowa pora dodała dodatkowo jeszcze więcej uroku temu miejscu. To był koniec sobotniego dnia, obfitego w atrakcje. Trzeba było udać się na zasłużony odpoczynek, aby w pełni sił ruszyć z samego rana, na drugą część rajdu, tym razem kajakiem.
Dzień 2 (niedziela) spływ kajakowy
Trasa: Sławatycze – Kodeń (ok. 35 km)
Uroki rzeki Bug znane są nam miejscowym, ale znane są również daleko poza granicami naszego regionu czy nawet kraju. Ta niezwykła rzeka, co roku przyciąga rzeszę turystów, którzy spragnieni są nadbużańskiej unikatowej przyrody, mikroklimatu oraz piękna nieuregulowanej formy. Doznać tego wszystkiego mogliśmy podczas drugiego dnia imprezy, na spływie kajakowym doliną Bugu ze Sławatycz do Kodnia.
Do Sławatycz po śniadaniu odtransportował nas specjalnie wynajęty autokar. Po dojechaniu na punkt startu, czekała już na nas ekipa organizatorów spływu z firmy „Kajaki nad Bugiem” niestrudzonego kajakarza Marka Pomietło. Nad Brzegiem rzeki każdy wybrał dla siebie kajak, następnie odbyła się krótka odprawa, gdzie uczestnicy usłyszeli o obowiązujących zasadach podczas spływu oraz wskazówkach związanych z płynięciem kajakiem.
Chwilę później każdy 2-osobowy skład wraz swoim kajakiem wodował i mogliśmy zanurzyć wiosła w Bugu po raz pierwszy tego dnia. Dla wielu był to pierwszy spływ kajakowy, więc była i mała dawka adrenaliny. Gdy wszyscy znaleźli się na wodzie i każdy opanował z partnerem wiosłowanie, długi peleton kajakowy ruszył pod przewodnictwem instruktorów w długi 35 kilometrowy spływ do Kodnia. Wrażenia, jakie nam towarzyszyły nie da się opisać słowami. Piękna słoneczna pogoda, unikatowa przyroda, nasze zmysły atakowane były z każdej strony. Przypomniała mi się podczas spływu lektura książki Zygmunta Glogera „Dolinami rzek – opis podróży wzdłuż Niemna, Wisły, Bugu i Biebrzy”, gdzie autor opisuje barwnym językiem swoje wrażenia z podróży m.in. Bugiem właśnie (polecam niezmiernie mocno lekturę tej pozycji). Sielanka, rytm wioseł i co chwila wyzwanie, bo zakręt, bo za blisko granicy białoruskiej (na prawym brzegu już Białoruś), bo powalone drzewa i gałęzie, bo niesprzyjający nurt czy łachy piachu na środku. Nie dało się nudzić, wrażenia niesamowite. W połowie trasy było już czuć zmęczenie, trasa była bardzo ambitna, jeśli chodzi o dystans. Na szczęście mieliśmy kilka postojów na brzegu, gdzie mogliśmy coś zjeść i odpocząć. Płynęliśmy dobre 7 godzin, które jak to zawsze bywa, zleciało bardzo szybko. Nikt z całą stanowczością, nie czuł niedosytu ze spływu, na szczęście również wszyscy dali radę. Przygoda niezwykła, jakże inna od tej z poprzedniego dnia, kiedy jechaliśmy rowerem.
Po dobiciu do brzegu w Kodniu, zostało nam przejść specerkiem do centrum Kodnia ok. 2 km, tam obiad, potem pakowanie i powrót rowerami do domów. Niektórzy wracali do Piszczaca, niektórzy do Białej Podlaskiej – ci mieli jeszcze do przejechania 40 km. Wracało nam się rowerami jednak wybornie, bezwietrzna pogoda, piękny wieczór, pomimo zmęczenia mieliśmy dobre tempo i po niespełna 2,5 h wróciliśmy do Białej Podlaskiej.
Podsumowując, gratulujemy organizatorom świetnej inicjatywy rajdu. Było ciekawie, różnorodnie i niezmiernie towarzysko. Rower i kajak to świetne połączenie, poświadczam to osobiście i polecam każdemu spędzić w ten sposób weekend. To niby tylko dwa dni, ale po powrocie miało się wrażenie, że trwało to o wiele dłużej, tyle było wrażeń. Czekamy za rok na kolejną edycję rajdu!
Tekst: Jakub Sowa, Fot. Joanna Węda